Właściciele firm rzadko się przyznają, że przestają ogarniać.


Nie wypada. To zresztą nie dzieje się z dnia na dzień. Najpierw się wydaje, że to tylko chwilowy chaos. Jakiś nowy trend, coś z TikToka, może znowu „ci młodzi” wymyślili.
A potem nagle… okazuje się, że kategoria się przemieściła. Klient nie myśli już jak kiedyś.
I w tym wszystkim – zespół – z przyzwyczajenia czeka na sygnał z góry. Bo przecież tu się nie dyskutuje, tu się robi. Nawet jeśli czują, że robią coś wbrew sobie – albo rynkowi.
Właściciel zostaje z tym sam. Z decyzjami, których nie da się przegadać z księgową, z intuicją, która kiedyś działała jak radar, a dziś – jakby gubiła zasięg.
Najpierw siada jakość (choć wewnątrz wszyscy wciąż są „dumni z produktu”). Potem liczby. A na końcu – morale.

I pojawia się odruch: kopiuj–wklej. „Bo u tamtych działa”. Więc może też wrzucimy te ładne hasła, kolory, „praktyki”.

Efekt? Wiadomo. Więcej szumu, mniej kierunku. Właśnie wtedy najczęściej wchodzę. Nie jako konsultant od „ładnych rzeczy”. Tylko jako ktoś, kto potrafi złapać z lotu ptaka, odcedzić mity od rzeczy, które da się uratować. Ktoś, z kim można się pokłócić – zanim zrobi to rynek. Kto pomoże zespołowi odzyskać sens. Kierunek. Sterowność.

Nie siedzę w firmie na stałe. Wpadam, robię robotę, zostawiam ludzi w lepszym miejscu – i znikam.

A koszt? Zwykle ułamek tego, co traci się, kiedy „czeka się jeszcze miesiąc”.
Jeśli czytając to czujesz lekki dyskomfort – może to właśnie ten moment, żeby w końcu z kimś to przegadać.

Napisz. Albo zachowaj. Ale nie ignoruj.

Kategorie: CMO