Niby wszystko jest na swoim miejscu. Strona dopracowana, blog działa bez zarzutu, opisy przygotowane, frazy dobrane z aptekarską precyzją.
Sprzedaż jednak stoi w miejscu.

W firmie – paradoks – zespół marketingu liczy kilka osób. Regularne spotkania, wdrożone narzędzia, deklarowana spójność języka marki.
Mimo to żadna nowa usługa nie ma nazwy, która faktycznie przyciągałaby uwagę w wyszukiwarce.
Treści brzmią poprawnie, ale jakby pisane wyłącznie pod algorytm.

I wtedy dzwoni telefon.
„Dzień dobry, zauważyliśmy, że spada Panu ruch na stronie. Możemy pomóc.”
To moment, w którym powinna zapalić się lampka. Nie każdy spadek oznacza kłopot – czasem to zwykła sezonowość, efekt zmian w algorytmie lub zakończenia akcji promocyjnej. Gdy ktoś pomija te pytania i od razu sprzedaje gotowe „rozwiązanie”, trudno mówić o profesjonalnym podejściu.

Agencja SEO wchodzi w projekt z tabelką i listą fraz, które „warto pozycjonować”. Najlepiej takich, które łatwo wbić w TOP3, ale mało kto je wpisuje.
Odwiedziny w statystykach rosną, lecz klient trafia na stronę przypadkiem, a zakupu i tak nie dokonuje.
To dlatego, że w miejsce analizy rynku wchodzi pogoń za liczbami.
Więcej kliknięć, mniej konwersji. Tytuły w stylu: „Jak wybrać najlepsze rozwiązanie 2025?”
Artykuły, które udają eksperckie, ale pachną generatorem treści.
W takiej sytuacji warto się zastanowić, kto realnie ustala sposób, w jaki marka komunikuje się z otoczeniem.
Kto u Ciebie decyduje o tym, jakie treści pojawiają się w wynikach wyszukiwania i jaki ton mają?
Czy klient dostaje wartościową poradę, czy tylko clickbait przygotowany pod tabelkę KPI?
Jeżeli kontrolę nad tym procesem ma wyłącznie agencja, to w praktyce oddane zostało nie tylko SEO, lecz także rozumienie własnego odbiorcy.
I wtedy pozostaje już tylko patrzeć w wykresy, zadając w myślach to samo pytanie:
„Dlaczego to nie działa?”.

Kategorie: SEO